poniedziałek, 20 grudnia 2010

Skwarki

17.12.2010
Dziś jest święto muzułmańskie 17 grudnia i mamy wolne w szkole. Nie zdaję sobie sprawy, że już niedługo będą święta Bożego Narodzenia, przecież tu jest ciepło jak w lato. Grudzień, styczeń i luty to dla Indian zima. Z tym, że u nas temperatura spada do -25 st. C a tu nie przekracza +26 st. C. W hostelu są zrobione dwie szopki. Jedna z małym Jezuskiem na korytarzu między naszym pokojem a jadalnią a druga przed budynkiem przyozdobiona trawą z dużym Dzieciątkiem. Chłopcy pokazywali mi szopkę i wskazując palcem na pasterza mówili dwókrotnie brzydkie polskie słowo na literę k. Powtórzyli wyraźnie na moje życzenie, więc jestem pewna, że się nie przesłyszałam. Wierzcie mi, ja ich tu nie uczę polskiego. A tym bardziej brzydkich słów. Wczoraj wieśniacy z siostrami przyszli do naszej parafii. Jeden był przebrany za świętego Mikołaja. Tańczył i życzył wszystkim Szczęśliwego Bożego Narodzenia. W ten sposób ludzie ze wsi zbierają pieniądze na kościół. To coś bardzo podobnego do naszych bakusów. Z tą różnicą, że w Polsce ludzie, którzy chodzą na bakusy zbierają pieniądze i inne rzeczy dla siebie. Skoro dziś jest święto muzułmańskie mamy trochę wolnego czasu, bo dzieci nie będę się w nocy uczyły. Przed snem idą oglądać film. A teraz idę robić chiapatti. Będę pomagała kucharce, o której ojciec mówi, że jest spicy (ostra), bo ciągle się kłóci.
Narobiłam Chiapatt ile wlezie. Z pięciu garści mąki wychodzi jakieś 16 chiapatt. BailaMarry wyrobiła ciasto a ja wykręciłam placki. Wyszły okrągłe jak przystało na pizzajolę :) Mówiłam kucharkom (mamy dwie kucharki) i jednej pomocnicy (Tara), że pracowałam w pizzerii i że takie placuszki robiłam. Nie wiedzą, co to jest pizza. Mówią do mnie w kannada i chcą, żebym im śpiewała angielskie i polskie piosenki. To śpiewam na całe gardło a one mają ubaw. Ostatnio śpiewałam piosenkę o Zorro. Śmieszyło ich jej brzmienie. Uczyły mnie piosenki o Tarze. Tara tara tara tara łontara illi jaru illa tane nanta na. W szkole nauczyciele mówią o nas, że szybko łapiemy język kannada, bo poprzednie dziewczyny, które były z Niemiec dopiero po miesiącu zaczęły coś łapać. A my uczymy dzieci mówić: „Siema” i „Jak się masz, kochanie”. Chodzą i powtarzają: Jak się masz, kochanie. Jest śmiechowo.
Grałam dziś z ojcem Jose w przerzucaną piłkę. Jest pod wrażeniem mojej gry. Mówi, że bardzo dobrze gram. Czasami nam dokucza. Gdy korzystałyśmy z Internetu mówił, że daje nam Internet a jeżeli potrzebowałybyśmy np. fish-net albo mosquito-net to mamy mu powiedzieć.
Przyjechał dziś do Prakashpalai ksiądz, który ma podobne imię do imienia Alosha. Pracował tu przez dwa lata. Widać, że go dzieci lubiły, bo do niego lgną. Przytulają się i szukają z nim kontaktu. Do ks. Jose też się przytulają ale trochę mniej :) Ksiądz Alosha nie poznał, że jestem dziewczyną, przez moje krótkie włosy. Mówią tutaj na mnie Mister Gosia :) Mam dużo przezwisk. Masala Dossa, Masala Gosia, Masala Dosia, Gosia Miss, no i nowe: Mister Gosia. Ale i tak najśmieszniejszy jest master ekonomista, który sepleni i mówi do mnie Gośa Miś. Wymiękam jak to słyszę.

18.12.2010

Jest sobota ale dzieci i tak idą dziś do szkoły. Od 9.30 do 13.00 są lekcje. Rano przed szkołą jest godzina nauki. Wstały o 5.30, żeby na 6.00 przyjść do pokoju nauki i uczyć się do 7.15. Potem sprzątają dom i zamiatają podwórko. Jak na nich patrzę przypomina mi się piosenka o krasnoludkach: Jeden myje daszek, drugi ściera kurze, trzeci wielką miotłą zamiata podwórze. Po porannych porządkach jest śniadanie a msza wyjątkowo po południu. O 17.00. Dziś miałyśmy lekcje w 5 klasie. Dzieci miały napisać jedno zdanie po angielsku o każdym z sześciu zwierzątek. Było trudno. Bo nie bardzo wiedziały jak. Kilkoro zrobiło to dobrze. Reszta się pogubiła. Chciałam zachować jako taki porządek, bo w pewnej chwili do naszej klasy dołączyła jeszcze 4ta klasa. Zrobiło się tłoczno i żeby zachować porządek Chintu mały piesek (maskotka, która przyjechała ze mną z Polski a dostała imię od dzieci z pierwszej klasy), musiał złapać za kij, który jest tutaj używany często i wystarczy go dzieciom pokazać, aby się uspokoiły. W dokumentach, które podpisywałyśmy z BREADSem było, że nie możemy bić dzieci. Tutaj w szkole bije się dzieci. I rzeczywiście jest tu porządek. Ojciec mówi, że przestanie bić dzieci tylko wówczas, jeśli ktoś pokaże mu inny sposób utrzymania dyscypliny. Jeszcze się taki nie znalazł. Do tej pory nie widziałam, jak bije dzieci. Poprzednim dziewczynom bardzo się to nie podobało. Gniewały się za to na Ojca Jose.
Dziś przy śniadaniu zapytałam, czy ojciec Jose umie gotować. Powiedział, że nie umie gotować jedzenia, ale gotuje dusze. No to ja na to, żeby ich tylko nie spalił. Żart spodobał się księżom. Śmiali się.
Dobrze, że jest tutaj czas na popołudniową drzemkę. Gdyby nie to, to bym wymiękła. Po obiedzie, gdy dziewczyny pracują, ścinają trawę dla krów, ja sobie spałam dwie godzinki. Potem był sport i gry. A potem poszliśmy do kościoła. Boli mnie troche gardło. Mam nadzieje ze to nic poważnego. Po kościele były śpiewy. Nauczyłam się kilku słów piosenki na boże narodzenie. Mamy śpiewać i tańczyć na Boże Narodzenie. Cokolwiek pokażemy będzie ok. Może pokażemy lesa pokelela. Nauczę Jowitę, to nie będzie trudne. Tu od tygodnia dziewczyny się szykują na tańce na Boże Narodzenie. Wciąż staram się jeść mało. I wciąż piecze mnie w ustach jak jem to ich jedzenie. Czuję, że chudnę. Lubię indyjską herbatę (czaj). Jest z mlekiem i z dużą ilością cukru.
Dziś widziałam dwa zabite węże leżące blisko drogi z naszego domu do szkoły. Jowita się wystraszyła. Podobno w zeszłym tygodniu brat Maria Anthony zabił jeszcze jednego. Dzieje się, dzieje.
W naszej szkole w podstawówce jest 3 nauczycieli, którzy nami się opiekują. Mają na imię: Radość, Świętość i Światłość w tłumaczeniu z języka kannada. Niosą dzieciom oświecenie radość i świętość. Zabawne. Prowadzimy razem z Jowitą lekcje z dziećmi. Są w wieku od 4 do 10 lat. Od stycznia mamy prowadzić spoken english z chłopcami z boardingu, czyli konwersacje z chłopcami z naszej misji a oni są w wieku powyżej 10 lat aż do 18stu. O mamuśku ratuj. Ja tu nie mam żadnych książek do nauki angielskiego. Od stycznia się dopiero zacznie.
Dobrze się dogaduję z Jowitą. Ojciec Roman ma rację wysyłając po dwie osoby na placówki. Mamy tutaj dużo śmiechu. Szczególnie wówczas, gdy tłumaczymy rozmowy zasłyszane w kuchni, jak brat kłóci się z kucharką. Nie znamy kannada, ale po sposobie zachowania można się domyśleć o co chodzi. Obydwie zrywamy boki :)
Nasze lekcje z Jowitą polegają między innymi na nauce śpiewu. Znam kilka piosenek po angielsku. Nauka polega na tym, ze my mówimy a dzieci powtarzają słowa. Potem śpiewamy i tak w kółko aż się nauczą. Niektóre są bardzo znudzone to wtedy do piosenki dodajemy jakieś ruchy. Najbardziej dzieciom podoba się Chintu-piesek pacynka. Chintu skacze przez płot i wtedy dzieci mają klasnąć w dłonie, ale tylko raz. Jeśli pieskowi nie uda się przeskoczyć przez płot dzieci nie powinny klaskać. Może być wiele wersji tej zabawy, już to przećwiczyłyśmy z Jowitą w 6ciu klasach. Dziś jest sobota i dzieci mają więcej czasu wolnego. Spędzają wówczas na nauce tylko 4 godziny i 45 minut. Na pracę 2 godziny i 15 minut a reszta przeznaczona jest na godzinną gimnastykę i gry oraz na oglądanie filmu wieczorem, modlitwy i posiłki. Film dziś był straszny. W życiu czegoś takiego nie oglądałam. Każdy przeciętny bollywood przy tym to dzieło sztuki. Dziś był film nieokreślonego gatunku, coś w rodzaju komedii i horroru. Z Jowitą wyszłyśmy po 15 minutach pokazywania węży i duchów, które nie straszą, ale zabijają. Ja przywiozłam dzieciom Sąsiadów, Bolka i Lolka, Zaczarowany ołówek i Reksia. Ale jak one są przyzwyczajone do horrorów to będzie im ciężko zrozumieć moje bajki. W soboty i w niedziele oglądają filmy. A my możemy wtedy się wcześniej położyć spać. Już się przestawiłam na ich czas. Jestem wyspana jak zrobię sobie popołudniową drzemkę.
Niedziela 20.12.2010
Dziś były rekolekcje. Trwały w kościele 7 godzin plus msza. To było naprawdę ciężkie przeżycie. Pierwsze pięć godzin z Jowitą wytrzymałyśmy siedząc jak na tureckim kazaniu, bo spodziewałyśmy się niebawem Mszy, według planu tak miało być, a nam nikt o rekolekcjach nie powiedział. Dopytałyśmy się, o której godzinie będzie Msza i wróciłyśmy na obiad do domu. Okazało się, że źle nam powiedziano i mimo 5 godzin spędzonych dziś w kościele nie byłam na Mszy św. Ojciec sprawiał wrażenie obrażonego, bo niby zły przykład dzieciom dałyśmy, ale to nie nasza wina. Nikt nas nie poinformował, że dziś są rekolekcje. Zdarza się, że nie informują nas o niektórych rzeczach, więc trzeba zmienić taktykę i dopytywać się o wszystko po trzy razy.
Gdy pomyślę, że w Polsce jest zimno i pada śnieg to mi tutaj tak dobrze. Szybko się przestawiłam. Odpowiada mi to miejsce. Dzieję się tu wiele nowych rzeczy i czuję, że każdy dzień przysparza więcej wrażeń, niż tydzień spędzony w Polsce.
Dziś się dowiedziałam, że jestem bardzo surowa. Wiecie, co wystarczy w Indiach, żeby być surowym? Wystarczy powiedzieć dzieciom „szzzz”, jak rozmawiają i pokazać im kij. Od razu się uspokajają.
Jowitę dziś wieczorem bolał brzuch i nie chciała jeść nic oprócz ryżu. Księża, którzy siedzieli przy kolacji mówią: To zjedz trochę chleba. Lekarstwo wynaleźli he he. Z Jowitą zaczęłyśmy się śmiać, bo to zabawne. Gdy w Polsce kogoś boli brzuch to bierze tabletkę, robi sobie głodówkę, pije gorzką herbatę a w Indiach… masz zjeść kromkę chleba. Księża nie wiedzieli, co nas tak śmieszy. W Indiach chleb jedzą tylko wtedy jak są chorzy. Tutaj chleb to nic smacznego. Jest słodki i wygląda trochę jak tostowy. W Prakashpalaya chleb trzymają w lodówce.
Dziś grałam z chłopcami i z ojcem Jose w siatkówkę. Wszędzie, gdzie byłam na misjach, dominowała siatkówka a tutaj dziewczyny wolą grac w przerzucaną piłkę. Już ręce mnie od tej gry przestały boleć, ale i tak wolę siatkówkę.
Skoro dziś nie było mszy to może coś o niej napiszę. Kościół jest wybudowany z cegieł. Cegły robi się z cementu, piasku i wody, dodają też jakiś klej. Nie wypalają cegieł, ale poddają je ciśnieniu tak, że formują się w równe klocki. W kościele jest aż 7 wiatraków. Ale teraz jest zima, więc wystarczą okna pootwierane na oścież. Są przeciągi, które tu nikomu nie przeszkadzają. Do kościoła wchodzi się bez butów. Jest tylko 8 ławek a krzesła są tylko na ołtarzu. Dzieci i siostry zakonne, które przychodzą na mszę siedzą na podłodze. Podłoga jest betonowa pomalowana grubą warstwą farby. Dziewczyny w kościele siedzą po lewej stronie a chłopcy po prawej. Msza jest w języku kannada. Więc nie rozumiem ani słowa. Mamy z Jowitą biblię i czytamy sobie czytania i ewangelię po polsku podczas mszy. Chłopcy grają na bębnie i na czymś, co przypomina akordeon ale kładzie się to na podłodze, (jeszcze nie zdążyłam dopytać, co to jest). Wszyscy bardzo głośno śpiewają. Gdy wchodzą do kościoła nie klękają. Wystarczy, że się ukłonią i przeżegnają. Podczas Mszy służy tylko dwóch ministrantów a komunia jest udzielana pod dwoma postaciami: chleb i wino. Po mszy dziewczynki i chłopcy przychodzą po błogosławieństwo od księdza, który miał mszę. Klękają przed nim a on kładzie ręce na ich głowy, potem niektóre z nich dotykają dłońmi jego stóp a potem swojej całej twarzy i całują koniuszki swoich palców.
Msza czasami odbywa się w kościele niedaleko mieszkania dla dziewcząt a czasami w kaplicy w domu u Salezjanów. Akademik dla dziewczyn się buduje. Mówią, że będzie gotowy za 2 tygodnie. nie wierzę w to, bo on jest w surowym stanie. Tydzien temu gdy przyjechaliśmy widziałyśmy że jeszcze budują ściany. To nie możliwe, żeby oddali do użytku za 2 tygodnie. Chociaż pewnie bym się mocno nie zdziwiła. Tu są Indie, różne rzeczy się zdarzają.
We wspólnocie jest 3 księży. Jose, John i Devasia. Wszyscy trzej mają swojego brata bliźniaka i wszyscy trzej urodzili się jako pierwsi. Tak jak ja :)też jestem z bliźniaków.
Koniec na dziś. i tak dużo napisałam. Ni wklejam żadnych zdjęć. Wyobraźcie sobie dolinę dookoła której są niezbyt wysokie góry a dookoła rosną bananowce i palmy oraz inne egzotyczne drzewa. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz