sobota, 23 lipca 2011

Wakacje cz.I Bangalore,

Mój ostatni post z pobytu w Indiach był o wakacjach i o tym, ze długo trwały. Nie byłyśmy finansowo przygotowane na wyjazd z naszej placówki na dwa miesiące ale coś trzeba było robić. Rozplanowałyśmy sobie czas i zdecydowałyśmy, że chcemy zwiedzić Bombay, Goa (czyt. Goła) i Ooty (czyt. Uti.).

W pierwszych dniach kwietnia wybrałyśmy się do Bangalore, do sióstr Franciszkanek od Krzyża, które prowadzą ośrodek dla niewidomych dzieci w Indiach. W tym domu przełożoną jest s. Sara, Polka, która nas serdecznie zapraszała w odwiedziny. W tym czasie było w ośrodku jeszcze dwoje Polaków. Wolontariuszka Marta i fotograf, który pomagał siostrze robić foldery informacyjne o placówce. Bardzo się ze spotkania z rodakami cieszyłyśmy, bo zaczynałam powoli myśleć, że polski język znamy tylko ja i Jowita :) Było dużo czasu, żeby podzielić się doświadczeniami z pobytu na obczyźnie. Jeden dzień przeznaczyłyśmy na zwiedzanie. Widziałyśmy Bull Temple czyli Świątynię Byka. W białym budynku, gdzie był jakiś kapłan ubrany na pomarańczowo, który zbierał ofiary i palił kadzidełka, znajdował się olbrzymi, czarny, kamienny posąg leżącego byka. Posąg można było obejść dookoła i na tym koniec. Obok tej świątyni znajdowała się jeszcze jedna. Weszłyśmy tam zostawiając buty pod schodami. W środku były obrazy różnych hinduskich bóstw. Wracając zdziwiłyśmy się, że nasze buty zniknęły. Pan spod bramy, gdzie reszta zwiedzających zostawiała buty zgarnął nasze sandały a potem chciał, żeby mu za opiekę nad nimi zapłacić. he he he.
W planie dnia było jeszcze kupno biletów na pociąg do Bombaju. Planowałyśmy podróż do tego miasta na 2-go maja, a w czasie wakacji bilety wykupuje się z miesięcznym wyprzedzeniem. I tak dostałyśmy ostatnie miejsca w drugiej klasie z wiatrakami zamiast klimatyzacji, na szczęście w sypialnym wagonie. Potem była kawa, zakup upominków w księgarni oraz obserwacja ulic Bangalore, po których jeździli motocyklami i skuterami kibice krykieta wymachujący flagami Indii. Tego dnia był mecz o mistrzostwo świata. Indie walczyły ze Sri Lanką. Mecze krykieta trwają średnio 8 godzin. Zaczynają się około 2.00 po południu i kończą około 22.30. Hindusi są w stanie te 8 godzin przesiedzieć przed telewizorem śledząc każde posunięcie graczy i żywo komentując. Niesamowite, co? Pospieszałam dziewczyny, bo chciałam obejrzeć mecz z siostrami i dziećmi w zakonie. Podczas powrotu zbierało się na deszcz i wiał zaskakująco silny wiatr podnosząc piach i śmieci z ulic. Spieszyłyśmy się niepotrzebnie. I tak nie padało. Monsun miał przyjść dopiero pod koniec czerwca. Dzielnica, gdzie Siostry mają Dom, jest muzułmańska i uważana za niebezpieczną (siostry są innego zdania). Trudno z centrum złapać rikszę, której kierowca chciałby tam jechać. Z reguły jeżdżą tam kierowcy-muzułmanie, bo inni się obawiają. Nie traciłyśmy czasu na szukanie islamskich riksz i pojechałyśmy miejskim autobusem z dworca Sivajinagar. Bus był pełen muzułmańskich mężczyzn w małych białych czapeczkach, natomiast kobiet w czadorach z pozasłanianymi twarzami była garstka a na dodatek siedziały tylko z przodu autobusu na siedzeniach z napisami "Ladies only". Wzbudzałyśmy zainteresowanie zarówno kobiet jak i mężczyzn. Bo co robią białe w lokalnym autobusie? Nie stać ich na taxi? A po drugie, po co jadą do naszej dzielnicy?
Dotarłyśmy pod wieczór. Około 18.30 w południowych Indiach już jest prawie ciemno. Szybka kolacja i długi meczyk. Reguły gry pojęłam tydzień wcześniej podczas wygranego przez Hindusów meczu Indie-Pakistan, który oglądałam wraz z chłopakami i bratem na naszej misji na wsi. W Bangalore cudownie było obserwować niewidome dzieci, które żywo reagowały na to co się dzieje na boisku. Dopytywały się: kto teraz rzuca piłkę?, kto odbija?, ile zdobyliśmy punktów?. Ale co mnie zaszokowało najbardziej, to reakcje sióstr zakonnych podczas meczu, które na przemian modliły się o wygraną i krzyczały z radości z każdego zdobytego punktu. W naszej wsi dziewczyny i siostry nie mogły oglądać meczu a chłopcy nie mogli nawet rozmawiać podczas oglądania. Brat przysypiał a ja dziwiłam się dlaczego oni są tak powściągliwi. Przecież to był mecz na śmierć i życie. Indie wygrywały z Pakistanem, to tak jakby wygrywały wojnę, która wciąż toczy się na północy o Dżammu i Kaszmir. Nie mogłam tego pojąć. Tym bardziej byłam w szoku bo to tylko 200 km różnicy a temperamenty u Hindusów takie odmienne.
W trakcie meczu emocje były duże ale po wygranej Indii, sięgnęły zenitu. Siostry zaczęły skakać, ściskać się i całować. Ja gratulowałam im zwycięstwa, byłam szczęśliwa ich szczęściem i poszłam spać wykończona długim dniem. Następny dzień to niedziela. Poszłyśmy na Mszę Św. do kościoła. Droga prowadziła przez bardzo ubogą i brudną dzielnicę, żeby nie powiedzieć slamsy. Im bliżej kościoła tym okolica i domy były ładniejsze. Siostry prowadziły do kościoła niewidome dzieci, które rzeczywiście jak winogrona oblepiały się ich habitów i sznura. Mszę Św. gościnnie prowadził ksiądz z Anglii, który opowiadał o pracy w swojej parafii. W swoim kościele w każdą niedzielę odprawiane są Msze w 5 różnych językach: polskim, malayalam, czeskim, włoskim i angielskim ze względy na liczbę katolików pochodzących z różnych krajów i mieszkających właśnie tam. W Indiach jest zwyczaj, że po Mszy dzieci przychodzą do księdza po błogosławieństwo. Ksiądz Anglik zdziwił się czemu taka gromada go otoczyła i kropił ich kropidłem ale nikt z nich nie odchodził. Dopiero, gdy ksiądz-Hindus wytłumaczył mu, że przyszli po błogosławieństwo ze śmiechem błogosławieństwa im udzielił nakładając na każdego z osobna ręce.
W Prakashpalaya dzieci klękają przed księdzem po każdej Mszy. On je błogosławi a one takie pobłogosławione schylają się, by dotknąć stóp księdza dwiema rekami a potem całują koniuszki palców i dotykają rękoma piersi. Zdarza się, że ten rytuał wykonują trzykrotnie.
Po rozmowie z siostrą Sarą zdecydowałyśmy, że chcemy jechać do drugiego domu prowadzonego przez siostry który znajduje się w innym stanie: Tamil Nadu. Wyjazd tam to już zupełnie inna historia. Czekajcie na nią w nowym poście...

wtorek, 5 lipca 2011

Powrót do Polski

Na misjach w Indiach było różnie. Śmiałam się tam częściej niż w Polsce ale nie ominęły mnie też przykre doświadczenia i łez wylałam tam więcej niż wszędzie indziej. Marzyłam o powrocie do Polski i bardzo się cieszę, że znów jestem wśród swoich. Patrzę teraz na Polskę i Polaków jakbym ich na nowo poznawała. Dziwię się, że ludzie na ulicach noszą krótkie spodenki i mają dekolty, że nie wszyscy mają identyczny kolor włosów i oczu. Czasami całują się, trzymają za ręce i przytulają na ulicy. Ze wszystkimi mogę rozmawiać w jednym języku. Jedzenie tutaj nie jest pikantne a raczej mdłe a Wy nie wiecie jak jeść ręką, nie wiecie jak się umalować i jak ubrać, jak prać i gotować ani jak korzystać z toalety w której o zgrozo jest tylko papier toaletowy! A gdzie wiaderko z wodą do podmycia się! Fuj, to nie higieniczne. Nikt mnie tutaj nie zaczepia na ulicy i nie mówi, że jestem piękna. Mało kto rozumie tutaj moje głupie żarciki. Nikt nie oddaje mi czci za to, że moja skóra jest biała. Nikt też nie jest względem mnie powściągliwy tylko ze względu na to, że jestem kobietą. Siadam gdzie chcę w autobusie czy w kościele i nie jestem narażona na złą opinię jeśli usiądę obok mężczyzny. To, że rozmawiam a nawet głośno śmieję się w towarzystwie obcego mężczyzny nie oznacza, że jestem rozwiązła. To, że ktoś pracuje na budowie, sprząta ulice, czy uprawia ziemię nie jest dla Was powodem do nazywania go brudnym i unikania kontaktu z nim. Dlaczego przed jedzeniem myjecie dwie ręce a do tego używacie mydła? Myje się tylko prawą rękę i wystarczy zimna woda! Po co myjecie zęby po śniadaniu, obiedzie i kolacji? Przecież wystarczy tylko raz przed śniadaniem! Dlaczego z taką czcią obchodzicie się z psami i kotami. Przecież to brudne zwierzęta. Nie powinno się ich dotykać ręką. Dlaczego jecie krowy i świnie? Co to jest kiełbasa i ser? Dlaczego ludzie krzywo na mnie patrzą jak wyrzucam śmieci na ulicę? Przecież to normalne. Czemu nie myjecie się bezpośrednio przed wyjściem do kościoła, przecież Pan Jezus może się na was obrazić.

Może tak właśnie widziałby Polskę Hindus, który przyjechałby do Polski na wycieczkę. Po ponad półrocznym pobycie w Indiach wróciłam do Polski i okazuje się, że akcent mi się zmienił. Czasami zamiast akcentować przedostatnią sylabę w wyrazie akcentuję tą ostatnią i moi znajomi pytają, czy z moim gardłem wszystko ok, bo jakoś inaczej mówię. Do ochroniarzy w bloku, spotkanych księży i moich znajomych mówię Dzień dobry składając ręce jak do modlitwy w geście charakterystycznym dla Hindusów mówiących Namaste. Czasami zapomnę jakiegoś słowa w języku polskim a nadzwyczaj łatwo przypomina mi się jego angielski odpowiednik. Mam problemy z tradycyjnym 3krotnym całowaniem się przy przywitaniu, bo przez pół roku tego nie robiłam.

Jakie korzyści przyniosły mi te misje. Znów utwierdziłam się w przekonaniu, że najbiedniejsi ludzie są najbardziej życzliwi. Im mniej człowiek posiada, tym łatwiej przychodzi mu podzielić się tym, co ma. Nauczyłam się i doświadczyłam na sobie, że pycha to najcięższy grzech człowieka. Przez pół roku codziennie uczestniczyłam we Mszy św, z której rozumiałam tylko: "Good morning to everybody" i pojedyncze słowa w języku kannada. Umiem przywitać się, zapytać czy jadłeś śniadanie, podziękować za coś i zaśpiewać piosenki w tamil i kannada oraz pojedyncze słowa w hindi i malayalam. Zdobyłam przyjaźń Jowity, która dzieliła ze mną indyjską dolę i niedolę. Mam nowych przyjaciół, tym razem w Indiach, z którymi nie chcę tracić kontaktu, bo pokochałam ich całym sercem.