poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Zwierzęce typy w Indiach



Kogo zżera większa ciekawość? Ludzi czy małpy?


Bawoły błotne. Goa.


Tygrys?


Nie nie nie! To jest tygrys!!!


Koń albinos. Fort Kochi.


Ile kosztuje ten kot? Czy on też jest na sprzedaż? Fort Kochi.


Bambo? Rambo? Jumbo? Karmiony wyłącznie gotowanym ryżem z surowym jajkiem.


Domowa jaszczurka. Pożyteczna bo zjada komary i nie wybrzydza wśród tych malarycznych.


Sumy w naszej wiosce karmione gotowanym ryżem.


Hierarchia wśród psów też istnieje:)


Oswojony słoń wraca z kąpieli w świętej rzece Periyar. Kerala


Małpa ze swoim maleństwem żebrze o chipsy bananowe. Kerala


Cudak w zoo. Koniokrowa. Bangalore


Święty cielak:)


Święta krowa na Chamundi Hill


Dziki słoń w lesie między Karnataką a Keralą. Widok z autobusu.

sobota, 27 sierpnia 2011

Mysore=>Ooty=>wieś Kotagiri


Ogród Botaniczny w Ooty


Uprawy herbaty w Kotagiri


Koronkowa robota mistrzów. Thread Garden w Ooty.

Po długim oczekiwaniu na autobus na dworcu w Mysore i umilaniu sobie czasu na pogawędkach z tubylcami i ich dziećmi po angielsku albo w kannada na platformę podjechał nasz autobus. Kierunek: Ooty. Noc w autobusie dłużyła się nam szczególnie ze względu na nieprowokowane zachowanie niektórych podróżnych. Trzeba było im dać do zrozumienia, że to nie na miejscu. Posłuchali. Normalnie w ciągu dnia podróż autobusem z Mysore do Ooty trwa 5 godzin. Nocą jest inaczej, bo w połowie drogi między dwoma stanami Karnataką i Tamil Nadu jest park. Przed wjazdem do parku narodowego pełnego dzikich zwierząt trzeba w nocy czekać kilka godzin. Zakaz jazdy nocą jest uzasadniony częstymi przypadkami potrąceń zwierzyny. Mimo że wyjechałyśmy o 23.30, do Ooty dojechałyśmy na 10.00. Z Ooty miałyśmy jechać do siostry Kasi, która mieszka w Kotagiri w House of Joy. Była zaskoczona, że same jedziemy i że sobie dajemy radę. Gdy widziała nas ostatnio to był trzeci dzień naszego pobytu w Indiach. Od tamtego czasu wiele się zmieniło jeśli chodzi o nasze przystosowanie do odmiennych warunków podróżowania niż w Polsce. Kotagiri leży 25 km od Ooty. Jazda autobusem zajmuje około jednej godziny. Po drodze mija się góry(Hindusi mówią pagórki, bo dla nich góry są dopiero w Himalajach) obsadzone krzakami herbaty, gęste lasy, hinduskie świątynie i świątynki, maszerujących z bronią żołnierzy, samotne olbrzymie bawoły, oraz ludzi poubieranych w swetry i wełniane kapturki. Jak na Indie, to jest rzadki widok. Jeżeli ktoś z was był w Munnar w Kerali to Ooty i Kotagiri jest czymś w rodzaju tamilskiego Munnaru. Tam jest chłodno mimo, że słoneczko świeci i bardzo grzeje w ciągu dnia wieczorem i nad ranem góry osnuwają się mgłą a temperatura zimą spada do około zera st Celsjusza. My byłyśmy tam latem ale po 40 stopniowych upałach w Bangalore chłodek w Kotagiri był dla nas jak nagły atak zimy. Siostra Kasia dała nam babcine swetry, wełniane szale i skarpety. Spędziłyśmy w Kotagiri cudowny czas, miałyśmy okazję doświadczyć polskiej gościnności na hinduskiej ziemi, co było miłą odmianą :) Czułam się jak w domu. Doceniłam ciepłą wodę(w Kotagiri ciepła woda jest tylko w pokoju dla gości, wszystkie siostry i dzieci mają zimną, na nasze pytanie dlaczego tak jest odpowiedź jest tylko jedna: Indian Culture)
Miałyśmy czas porozmawiać z siostrą. Dla mnie spotkanie z nią było bardzo budujące i podnoszące na duchu. W ciągu dnia jeździłyśmy do Ooty, które szczyci się tym, że jest najczystszym miastem w Indiach, miejscem, gdzie można kupić czekoladę wyrabianą w domu, orzechy nerkowca w wielkich ilościach i oddychać czystym powietrzem. Widziałyśmy Botanical Garden, z różnymi roślinkami i hindusami przyjeżdżającymi tam na zwiedzanie z okolicznych stanów. Znów pojawił się motyw ze zdjęciami. Chłopcy, odstawieni jak gwiazdy Bollywood z włosami na żel, dziwnie kolidowali z tym, do czego się przyzwyczaiłam w naszej wiosce Prakashpalaya. Nie pozwoliłam na zdjęcia. W ogrodzie ucieszył mnie napis na murze toalety: "Dla turystów za darmo". Przed wejściem do ogrodu stało kilka straganów z odpustowymi pamiątkami i podpiekanymi kolbami kukurydzy z pikantną przyprawą. Trafiła mi się w połowie zgniła kolba, na szczęście, bo była za ostra :)
Szukając Rose Garden trafiłyśmy do sklepów z ubraniami. Kupiłyśmy sobie po sari. Zaniosłyśmy to do pani krawcowej, żeby wzięła z nas miarę i uszyła bluzki. W południowych Indiach nie spotkałam nikogo, kto by o tych bluzkach mówił ćoli (hindi), mówią blouse(angielski). O my nieszczęsne! Uszyła nam ciasne, bardzo krótkie, i z dużym wycięciem na plecach tłumacząc się, że taka jest indian culture. Nie dała się przekonać argumentami, że my nie jesteśmy indian girls i chcemy bluzki dłuższe i dekolty niezbyt wycięte. W przypadku sari odsłanianie ciała jest ok. Jest dziwna zależność. Im starsza kobieta, tym nosi krótszą ćoli i nikomu nie przeszkadza jej odsłonięty brzuch. Młoda dziewczyna musi się szczelnie obwijać tym 5 metrowym materiałem ale może sobie pozwolić na dekolt, z tym, że nie z przodu a na plecach. Ogrodu Róż nie znalazłyśmy. Po krótkich poszukiwaniach kierowcy riksz powiedzieli nam, że otworzą go za miesiąc. Sezon na róże się skończył i trzeba czekać aż zakwitną. Po zakupach wróciłyśmy do wsi planując, że następnego dnia pojedziemy do thread garden, czyli ogrodu nicianego. Wróciłyśmy przed zmrokiem mając w głowie wizualizację niedźwiedzia w ogrodzie u sióstr i pantery, która zjada psa u Redemptorystów na podwórku. Przed tymi zwierzętami przestrzegały nas siostry.
Ostatniego dnia wybrałyśmy się do ogrodu nicianego o którym słyszałyśmy od sióstr, że jest taki cudowny i wspaniały, że wszystkie rośliny tam prezentowane są zrobione ręcznie bez pomocy igieł, i że 50 artystów przez 12 lat tworzyło to wspaniałe dzieło. Więc z Jowitą nastawiłyśmy się, że zobaczymy jakąś cudowność. Wchodząc do budynku i kierując się w stronę pomieszczenia z kwiatkami Jowita chciała zawracać mówiąc, że chyba źle trafiłyśmy, bo to wygląda jak zaplecze albo jakiś składzik staroci. Weszłyśmy i zobaczyłyśmy słabo oświetlony wielki pokój z zakurzonymi roślinkami w doniczkach, odgrodzonymi drewnianym płotem, na którym piętrzyły się tabliczki, bo nie dotykać kwiatów. Z niepewnymi minami dopytałyśmy pana ochroniarza, czy na pewno dobrze trafiłyśmy. Trafiłyśmy dobrze. Ale zamiast podziwiać misternie poskręcane nitki, które do złudzenia przypominały łodygi, liście i płatki przeżywałyśmy głębokie rozczarowanie, bo to co zobaczyłyśmy nie zgadzało się z naszymi wyobrażeniami.
Na szczęście na pocieszenie po drugiej stronie drogi było jezioro, gdzie popływałyśmy sobie z jedną postulantką i jej rodziną rowerkami wodnymi a wracając na dworzec spotkałyśmy Australijkę, która sama podróżowała po Indiach i była bardzo sympatyczna.
Siostry w Kotagiri prowadzą House of Joy. Jest to miejsce, gdzie mieszkają niewidome dzieci, dziewczynki, które uczą się lub skończyły naukę z różnych przyczyn i produkują ubrania z wełny, tak potrzebne w tym klimacie. Robią je ręcznie lub na specjalnych maszynach. Pieniądze ze sprzedaży idą potem do kieszeni dziewczyn i one mogą z nimi zrobić co chcą. Najzabawniejsze są ubranka dla niemowlaków oraz kapturki wiązane pod szyją. Ludzi tak ubranych trudno nazwać egzotycznymi, bo to co noszą jest takie polskie.
W Kotagiri zwiedziłyśmy także fabrykę herbaty. Dowiedziałam się, że im mniejsze są granulki herbaciane tym herbata jest lepszej jakości. Zastanowiło mnie, że produkując herbatę w zasadzie nie wytwarza się odpadów. Wyrzuca się tylko suche i stare liście poddane selekcji. Im młodszy listek, tym lepsza herbata.
Wróciłyśmy do Prakashpalaya po 2 tygodniowej nieobecności. Tym razem z Ooty wracałyśmy w dzień, podróż trwała zaledwie 6 godzin ale była męcząca biorąc pod uwagę kolejny szok termiczny jaki przeżyłyśmy wracając do upalnej Karnataki. Na wsi nie było już dzieci. Pojechały na wakacje do domów i same musiałyśmy szukać sobie zajęcia. Wymyśliłyśmy, że będziemy sprzątać kaplicę, kościół, pracować w kuchni i ogrodzie przynosząc stamtąd "soppu", "ladies finger", chilli, "tamoto" i beetroots. W międzyczasie planowałyśmy kolejną podróż. Kolejnym miejscem przeznaczenia miał być Bombaj i Goa.

środa, 24 sierpnia 2011

Twarze Indii


Pielgrzymi udający się na górę świętego Tomasza w Wielki Piątek


Ojciec z synem. Iluminacja pałacu w Mysore.


Chłopiec pomaga murarzom na budowie w Tamil Nadu.


Handel obnośny


Sprzedawcy słodyczy w Kollegal


Handel obwoźny. Również słodycze.


Sprzedawca ogórków z przyprawami. Kollegal


Wszyscy kierowcy noszą uniformy koloru khaki. Łatwo ich rozpoznać.


Producent soku z trzciny cukrowej, obok niego maszyna do wyciskania. Bangalore


Pan sprzedający pikantne orzeszki. Kollegal


Sklep koło dworca. Kollegal


Pani nie życzy sobie zdjęć. Bangalore


Dziecko w autobusie z Goa do Bangalore


Motocyklista w Bombaju.


Sprzedawcy mleczka kokosowego w Kollegal


Fort Kochi. Sklep z pamiątkami


Kochi. Handel uliczny