czwartek, 11 sierpnia 2011

Bangalore => Mysore

Kolejna podróż rozpoczęta. Wyjechałyśmy z Bangalore z dworca Majestic do miasta Mysore, by tam kupić bilet na nocny autobus do Ooty a przy okazji jeszcze coś pozwiedzać. W autobusach, które jeżdżą w ciągu dnia jest większy tłok i jest o wiele cieplej, niż w nocnych. Jadąc czytałyśmy książki pożyczone od s.Sary o misjonarzach salezjanach pracujących w Zambii i o 16-to letnim Pi Patelu, który płynął do Kanady. Po eksplozji i utonięciu statku znalazł się w szalupie z tygrysem bengalskim i tak sobie wodował prawie rok. Po około 3 godzinach jazdy w autobusie bez szyb dojechałyśmy do Suburb Bus Stand i dałyśmy się oszukać rikszarzowi. Za dojazd do zoo powinien wziąć 20 rupii, a mimo moich targów nie opuścił nic i uparł się na 40. Wydawało mi się, że coraz lepiej idzie nam targowanie się z wszelkiego rodzaju kierowcami i handlarzami. Kupiłyśmy bilety i weszłyśmy do zoo. Nie było gdzie zostawić bagaży więc z plecakami i torbami zwiedzałyśmy, co było męczące. S. Sara z Bangalore reklamowała nam Mysore Zoo bo tam jest szympans, którego przebierają w garnitur. Tylko dlatego się tam wybrałyśmy. Szympans był w centralnym punkcie zoo i najpierw widziałyśmy ptaki. Szczególnie papug było bardzo wiele i to różnych rozmiarów i kolorów. Potem widziałyśmy żyrafy i tygrysy. Za tygrysami były małpy i wtedy postanowiłyśmy posiedzieć na ławce i odpocząć. Zwiedzający to w większości całe rodziny. Chodzili gromadami i oprócz oglądania dzikich zwierząt spoglądali na nas, dwie białe, które w tym przewyższały zwierzynę, że mówiły i uśmiechały się. Hinduskie rodziny zaczęły gromadzić się wokół mnie i Jowity. Chodziło im o zdjęcie rodzinne z nami :) Czułam się jak Miss Polski :)
Jeden bardzo nieśmiały chłopczyk, który jest numizmatykiem, wstydził się zapytać o monety z Polski. Jego tata był bardziej śmiały i nawet napisał mi swój adres, żebym je wysłała jak dojadę do Polski. Najbardziej zainteresowani nami byli chłopcy w wieku 19-25 lat, stylizowani na Amerykanów: dżinsy, t-shirty i włosy na żel. Oni też chcieli z nami zdjęcie ale najpierw odczekali aż rodzinki sobie pójdą. Wyrostków było kilku i każdy chciał oddzielne zdjęcie. Widząc kolejne rodziny, które się do nas zbliżały zdecydowałyśmy, że koniec tej sesji i że idziemy dalej, żeby zobaczyć szympansa. Doszłyśmy do jego wybiegu i co? I rozczarowałyśmy się, bo nie miał ubrań i cały czas leżał na wielkiej huśtawce z rękami podłożonymi pod głowę a nogami jedna na drugiej opartymi o słup podtrzymujący tą całą metalową konstrukcję. Tak bardzo rozumiałam to zwierze i tak bardzo mu zazdrościłam. Było gorąco a na zoo nacierały tłumy turystów, bo to był okres wakacyjny i urlopowy dla Hindusów. Szympans miał wszystko to w głębokim poważaniu i jestem pewna, ze godzinami leżał w tej samej pozycji trawiąc pokarm i starzejąc się.
Gdy wychodziłyśmy z zoo było już koło 18.00. W Indiach południowych wschody i zachody słońca są szybkie, trwają może 15 minut. Miałyśmy 30 minut do zachodu słońca więc postanowiłyśmy zobaczyć czym jest wielki budynek z dwiema kopułami po drugiej stronie ulicy. Doszłyśmy tam i okazało się, że jeszcze nie jest ukończony. Według mnie wyglądał na meczet i był naprawdę sporych rozmiarów. Wracając do głównej ulicy zostałyśmy zaczepione przez dzieci, które zdziwiły się, że znamy kilka słów w języku kannada. Pozdrowiłyśmy ich, jak nakazuje hinduski zwyczaj. Porozmawiałyśmy o sporcie. Wyraziłam uznanie drużynie Indii za zdobycie mistrzostwa świata w krykiecie. Cieszyli się chłopaki ogromnie a na sam koniec zapytali, czy mamy dla nich po długopisie. Nie miałyśmy...
Złapałyśmy rikszę za 30 rupii bez targowania się i o zmierzchu byłyśmy na dworcu. Tam czekałyśmy aż do 23.30 na nocny autobus do Ooty.

1 komentarz: