wtorek, 4 stycznia 2011








Dziś jest Wigilia Bożego Narodzenia. Przygotowania do święta idą pełną parą. Ja właśnie zrobiłam pranie i wywiesiłam na dachu. Nie zdziwiłam się bardzo spotykając tam małpę. Żeby wejść na nasz dach musiała przejść po kablu telefonicznym rozciągniętym pomiędzy szkołą a naszym domem. Gdy podeszłam bliżej, żeby jej się przyjrzeć wisiała nad rzeczką w połowie drogi powrotnej na swoje drzewo. Szła po kablu jak cyrkowiec po linie, gdy traciła równowagę to zwisała z kabla, wreszcie zeskoczyła na drzewo. Czytałam, że nie można małpie patrzeć w oczy, bo może zaatakować, pogryźć i podrapać. Nie miałam dziś okazji sprawdzić czy to prawda. :)
Dzieci z naszego domu ćwiczą pieśni na pasterkę. Śpiewają tak głośno, że dziwię się, że nie zdarły sobie gardeł. Do rytmu przygrywa im brat Maria Anthony na keyboardzie i jeden chłopiec na bębnach. Dziś jest wyjątkowy dzień. Nikt się nie uczy, nikt nie idzie do szkoły. Niektóre dzieci wyjechały już do swoich domów, by spędzić święta z rodziną. Zostały tylko dzieci innych wyznań: muzułmanie i hinduiści. Oni tutaj będą świętować Wigilię Bożego Narodzenia. Pasterka ma być wieczorem o 22.00 i jak każda msza będzie obowiązkowa dla dzieci bez względu na wyznanie. Trzeba się będzie ciepło ubrać, bo wieczorem robi się chłodno. Nie wzięłam żadnej kurtki. Mam jeden sweter i jedną bluzę, więc gdy będzie naprawdę zimno wezmę ze sobą koc i owinę się nim. Tutaj, jeśli jest komuś zimno to zakłada na siebie to, co ma. Dziewczyny mają babcine swetry w kwiaty i chusty, którymi się opatulają jak całunem. Natomiast chłopcy zakładają bluzy, cienkie kurtki i koce, więc nie powinnam wzbudzać niczyjego zainteresowania. W Indiach nie obchodzi się świątecznie Wigilii. Nie ma kolacji wigilijnej, a prezenty w naszym internacie rozdawali wczoraj.
Wczoraj rano była uroczystość w szkole z okazji Bożego Narodzenia. Wyjątkowo nie było apelu przed lekcjami. Uczniowie przyszli do szkoły w odświętnych strojach. Tydzień wcześniej zaczęli przygotowania i próby występów. Mieli przebrania i malowali się. Przedstawienia polegały przeważnie na śpiewaniu kolęd i tańcu. Były też jasełka z Matką Boską, św. Józefem, dzieciątkiem (lalka), królami i pasterzami. Najwięcej występowało aniołków. W jasełkach nikt nie wypowiadał żadnego słowa. Jeden z nauczycieli grał na keyboardzie jakąś skoczną melodię a dzieci przedstawiały poszczególne sceny. Dziewczyny wystrojone w kolorowe sari i błyszczące churidary z wymalowanymi ustami i rumieńcami na twarzy wykonywały tańce. Każdy gest w takim tańcu coś oznaczał, ale ja nie wiem co. Przyglądałam się tylko i podziwiałam. Wyszło im naprawdę dobrze. Dużo lepiej niż tańce z filmów Bollywoodu. Występy uświetniła obecność kilku małp, które skakały po drzewach i wyrywały sobie z rąk torebki foliowe przy płocie otaczającym szkołę. Na koniec przedstawienia na plac wkroczył Mikołaj. Tańczył, wymachiwał laską, do której były przywiązane balony i rozrzucał cukierki. Możecie sobie wyobrazić, jakie poruszenie wywołał wśród przedszkolaków i pierwszych klas podstawówki. Zerwały się z miejsc i chciały biec do Mikołaja. Nauczycielki musiały interweniować. Mikołaj życzył wszystkim Happy Christmas i przedstawienie się skończyło. Razem z Jowitą pożegnałyśmy się z nauczycielami życząc im Wesołych Świąt i musiałyśmy biec do domu, bo trzeba było pakować prezenty dla nauczycieli i dzieci. Prezentów było 160 a my miałyśmy kolorowe foliowe torebki i zszywacz żeby to wszystko ładnie zapakować. Nauczyciele dostali to samo, co dzieci: koszula i spodnie dla chłopców a churidar dla dziewczyn, wszystko w takim samym rozmiarze.
Wieczorem była uroczystość bożonarodzeniowa przed naszym domem. Szopka była udekorowana świecącymi lampkami a obok stała choinka przyozdobiona kartami świątecznymi. Nasi chłopcy i dziewczyny przygotowali program. Było dużo śmiechu, szkoda, że nie rozumiałam, co mówią, bo wszystko było w języku kannada. Znów tylko mogłam podziwiać stroje, tańce i śpiewy. Podczas występów chłopcy siedzieli po lewej stronie a dziewczyny po prawej stronie placu. Tu wszystko dzieje się z podziałem na płeć. My też miałyśmy śpiewać i tańczyć. Z tańca jakoś się wykręciłam. Lesa pokelela do Bożego narodzenia nie pasuje a Poloneza we dwie z Jowitą nie pokażemy. :) Powiedziałam, ze u nas na Boże Narodzenie nikt nie tańczy tylko śpiewamy kolędy. Miałam zaśpiewać sama, bo Jowicie wysiadło gardło przez przyśpiewki, które z okazji urodzin Bali-kucharki miała okazję wykonywać. Nie zaśpiewałam, bo mnie brat Maria nie uwzględnił w programie, który i tak był długi. Na koniec tego przedstawienia ks. Jon (ekonom) rozdał dzieciom prezenty. My też dostałyśmy. Myślałam, że to churidar, ale po rozpakowaniu okazało się, że to sari. Moje sari jest ciemno pomarańczowe w kwiaty, Jowita dostała ciemnozielone sari też w kwiaty. Nie lubię niczego w kwiaty, w grochy i w kratkę a tu masz babo placek. Następnego dnia miałyśmy się w to ubrać. Nie było w komplecie bluzek i trzeba byłoby je uszyć z kawałka materiału. Chciałam żeby zrobili mi długą bluzkę a nie krótką coli do tego sari. Baggia powiedziała, że do sari są tylko krótkie bluzki, więc powiedziałam, ze tego nie ubiorę. Nikt nie będzie podziwiał mojego białego brzucha. Padre Jose powiedział, że mogę sobie zabrać to sari do Polski jako dekoracje. Zastanawiam się, co ja tym udekoruję? Kto chce sari niech się do mnie zgłosi.

Pasterka na boso w Las Vegas

Dziwnie ubrane: Jowita w salwar kameez , sweter i dupattę (chustę) a ja w salwar kameez, bluzę z kapturem i koc masajski, który służy mi zamiast śpiwora, z czołówką na czole, wyszłyśmy z ks. Jonem z naszego domu. Było ciemno, godzina 22.00 ale kościół był widoczny z daleka, oświetlony milionem kolorowych, migających lampek. Jednym słowem Las Vegas. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś podobnego. W środku w kościele wcale nie było inaczej. Wiedziałam, że Indusi lubią świecidełka, ale w najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczałam, ze aż tak bardzo. W kościele na ołtarzu wisi krzyż, świecące lampki wiszą wokół niego i hipnotyzują mnie fosforyzującą zielenią. Sufit jest ozdobiony foliowymi, świecącymi dekoracjami i lampkami, z niego zwisają łańcuchy a na ich końcach przyczepione są balony. Mała szopka, która wcześniej stała między jadalnią a naszym pokojem stoi teraz przed ołtarzem i jest ozdobiona lampkami. Na zewnątrz droga wiodąca do kościoła, przy której po dwóch stronach stoją niewysokie drzewa też jest pełna lampek. Duża szopka przed kościołem, w której nie wiem, czemu są dwa dzieciątka Jezus też cała świeci. Jedno dzieciątko leży między klęczącymi figurami Maryi i Józefa a drugie stoi bliżej i jest przykryte małym białym prześcieradłem. Kobiety przynoszą dzieciątku wieńce z kwiatów i kładą dookoła niego. Tradycja nakazuje dotknąć dzieciątka a potem pocałować koniuszki palców, którymi się go dotknęło.
Tak jak się spodziewałam ludzie na mszę przyszli opatuleni w to, co mają. Niektórzy mieli wełniane szale, niektórzy chusty a niektórzy po prostu ręczniki zawieszone na ramiona i głowę. Tutaj mężczyźni nie zdejmują nakrycia głowy będąc w kościele. Mężczyźni ubrani w spodnie i koszule mieli zawiązane na głowach cos w rodzaju turbanów. Kobiety głównie przyszły ubrane w sari, włosy zaplecione w długie warkocze miały udekorowane pachnącymi świeżymi kwiatami jaśminu i miały na sobie dużo złotej biżuterii: pierścionki, naszyjniki, kolczyki, do których były przytroczone złote łańcuszki i zaplątane dookoła ucha, brzęczące bransoletki na nogach. Niektóre kobiety miały po dwie pary kolczyków sporych rozmiarów w kształcie dzwonków. Kobiety przyszły z małymi dziećmi na rękach. Maluchy ubrane jak na 10 stopniowy mróz, ale na boso pozasypiały w kościele leżąc wprost na podłodze. Nawet maleńkie dzieci mają już złote kolczyki, bransoletki i łańcuszki na szyję i na nogi. Dla dekoracji maluje im się oczy na czarno, oraz czarne kropki, jedną między oczami a drugą na policzku (zapomniałam, na którym).
Sama Pasterka trwała około dwóch godzin. Była utrzymana w stylu dyskotekowym, bo oprócz dyskotekowych dekoracji była też muzyka disco. Brat Maria Anthony grał na keyboardzie i rytm był tak porywający, że z Jowitą powstrzymywałyśmy się, żeby nie zacząć tańczyć. Tu nie tańczy się przy muzyce disco, tutaj przy niej odprawia się Mszę świętą. Komunię świętą przyjmuje się tu zawsze pod dwoma postaciami. Ksiądz podaje Pana Jezusa każdemu do buzi. W mieście jest inaczej. Niektórzy biorą komunikant do ręki a potem spożywają.
W Indiach jest taka tradycja, że w czasie świąt Bożego Narodzenia znajomi i krewni obdarowują się ciastem. Może być kupione albo zrobione w domu. Smakuje jak piernik z bakaliami. Przez ostatni tydzień miałyśmy okazję próbować różnych ciast. Nasze są smaczniejsze. Po pasterce kościelny częstował wszystkich wiernych ciastem i kawą z mlekiem :) Podczas konsumpcji wszyscy życzyli sobie nawzajem Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku. Czułam rodzinną atmosferę. Podobnie jak u nas dzielimy się opłatkiem, tutaj dzielą się ciastem :)
To było jak sen. Podchodzili do nas zupełnie obcy ludzie i życzyli wesołych świąt w języku, którego nie znam. Wiele dzieci i młodych ludzi wróciło na święta do domu ze szkoły, kościół był pełen nowych twarzy. Dzieci też było bardzo dużo i one dzieliły się z nami ciastem.
Następnego dnia msza była bardzo rano, trudno było mi na nią wstać. W przeciwieństwie do Polski w Indiach uroczystym świątecznym posiłkiem jest obiad 25 grudnia, czyli w Boże Narodzenie. Wówczas jest serwowany kurczak biriyani. Nie mają kolacji wigilijnej i nie poszczą tutaj na dzień przed Bożym Narodzeniem. To tylko polska tradycja. Na obiedzie nie było uroczyście. Brakowało białego obrusa, sianka pod obrusem, świeczek, wspólnej modlitwy i czytania Pisma Świętego, nie było choinki ani nawet świątecznego stroika. Wcześniej podzieliłyśmy się z Jowitą opłatkiem w naszym pokoju, żeby nie wzbudzać sensacji, że się całujemy w policzek a potem przełamałyśmy się opłatkiem z księżmi i bratem obecnymi na posiłku. Obiad różnił się od zwykłego obiadu tym, że był kurczak. Przez kilka kolejnych dni też był serwowany kurczak. Z Jowitą byłyśmy trochę przygnębione, bo te święta były mało uroczyste. Na kolację było ciasto i z tej okazji na prośbę ks. Jose’a zaśpiewałam kolędę „Z narodzenia Pana”. Przy krojeniu ciasta wszyscy biją brawo tak jak w Polsce przy zdmuchiwaniu świeczek na urodzinach.
Z całych świąt najbardziej podobała mi się Pasterka.

Dziś przyszedł z Polski list z życzeniami dla nas na święta i z opłatkiem. Bardzo się ucieszyłyśmy :) Jeśli chcecie mi coś przysłać, to mogą być dobre amerykańskie filmy, które można pokazać dzieciom.

2 komentarze:

  1. http://www.breadsbangalore.org/site/english/showcontent.php?menuid=114 tu na końcu jest do mnie adres :)

    OdpowiedzUsuń
  2. 47 year-old Systems Administrator II Leeland Fishpoole, hailing from Burlington enjoys watching movies like ...tick... tick... tick... and Metalworking. Took a trip to Phoenix Islands Protected Area and drives a Maserati A6G/2000 Spyder. jej odpowiedz

    OdpowiedzUsuń