poniedziałek, 12 września 2011

Baju baju jedziemy do Bombaju cz. I


To miała być prawdziwa wyprawa :) I była, bo pierwszy raz w Indiach miałyśmy jechać pociągiem. Podróż miała trwać całą dobę a trasa też była niebagatelna bo ponad 1000 km. Jak już wcześniej pisałam miałyśmy problem z biletami. Bilet do Bombaju kupiłyśmy bez problemu i pomógł nam w tym pewien Polak, którego poznałyśmy w Bangalore. Doradził nam, żebyśmy nie kupowały powrotnego biletu, bo dla białych (czyt. turystów) w każdym wagonie są wolne miejsca i nie trzeba wcześniej rezerwować. No tak. Rezerwowe miejsca były, ale jak się okazało nie dla nas. W Bangalore przy trzeciej próbie kupna powrotnego biletu, stojąc w długiej kolejce składającej się prawie wyłącznie z mężczyzn, których w równy ogonek ustawiał wąsaty pan policjant wymachujący bambusową pałką, pani z okienka przytaknęła, że są wolne miejsca i już już miała drukować bilety lecz okazała się służbistką i przyjrzała się dokładniej naszym paszportom. Nie powiedziała dlaczego ale oddała nam paszporty i powiedziała, że biletów dla nas nie ma. Zaczęłyśmy dopytywać dlaczego, bo przecież pani przed chwilą mówiła, że bilety są. Zostałyśmy poproszone do drugiego okienka, za którym siedział pan. Widocznie on miał więcej cierpliwości do białych i grzecznie nam wyjaśnił, że nie dostaniemy biletów bo mamy złe wizy. Oni mogą sprzedać bilety na te ostatnie wolne miejsca tylko turystom a my w Indiach nie byłyśmy turystkami bo wizy miałyśmy pracownicze. Żal. Odeszłyśmy od okienka z niczym mając nadzieję, że z Bombaju też jeżdżą autobusy i jakoś stamtąd będziemy mogły wrócić.
Pociąg z Bangalore do Bombaju miał odjeżdżać nocą ale my do Bangalore przyjechałyśmy koło południa. Zrobiłyśmy małe zakupy: chipsy bananowe i ciepłe pavsy z ćwiartką jajka oraz wielkie butle mojego ulubionego napoju z mango "Maaza". Oczywiście wiedziałyśmy, że podobno po pociągach chodzą sprzedawcy wszelkich dóbr ale jechałyśmy pierwszy raz i nie byłyśmy pewne. Zakupy przed jazdą pociągiem obejmowały również takie rzeczy jak łańcuch i kłódka :) Zabezpieczenie przed złodziejami. Hindusi sami zabezpieczają swoje bagaże właśnie w ten sposób. Śpiąc w nocy nie są w stanie upilnować swoich walizek dlatego też pod kuszetkami są specjalne uchwyty na łańcuchy. Do nich przypina się bagaże i nikt nie ma prawa ich ukraść. Ja miałam kłódkę od roweru przywiezioną jeszcze z Polski. Świetnie się sprawdziła w hinduskim pociągu.

Jazda pociągiem w Indiach jest o wiele przyjemniejsza niż w Polsce. I naprawdę tylko niedorajda może przez pomyłkę wsiąść nie do tego pociągu. Na każdym wagonie konduktorzy naklejają odpowiednie numery i nazwiska podróżujących. Przy naszych nazwiskach były skróty FT. Przed wejściem do przedziału zastanawiałam się na głos co to może znaczyć. Doszłam do wniosku, że to foreign tourist. Moje domysły słyszał wsiadający do tego samego przedziału Hindus po jakimś czasie przybiegł do mnie i powiedział, że specjalnie dopytał konduktora, i żebym się nie martwiła, bo to znaczy foreign tourist :) Wagon był sypialny ale nie było pościeli. Miałyśmy swoje prześcieradła i one wystarczyły, bo było bardzo gorąco. Pod sufitem wisiały trzy wiatraki. W ciągu nocy nie były potrzebne, bo wystarczyło otworzyć okna. W nocy obudziła mnie burza i deszcz, który wpadał do przedziału przez otwarte okna. próbowałam je zamknąć ale nie do końca mi się to udało bo musiałabym chodzić śpiącym Hindusom po głowach. Na szczęście sami się obudzili i wszystko pozamykali.
Wiatraki w dzień też na niewiele się przydały bo wiały rozgrzanym powietrzem. Mimo to udało mi się odespać noc pełną wrażeń. W pociągu czytałam książki, pisałam pamiętnik, obserwowałam ludzi i dziwiłam się no i oczywiście rozmawiałam z Jowitą.
To był nasz pierwszy raz, kiedy jechałyśmy gdzieś same i nikt na nas nie czekał, nie wiedziałyśmy, gdzie będziemy spać i czy nie damy się oszukać kierowcom taxi, na których suchej nitki nie zostawił wcześniej wspomniany Polak. Poradził nam, byśmy poszukały jakiegoś taniego hoteliku w dzielnicy Colaba, bo niby stamtąd blisko jest do wszelkich atrakcji Bombaju. Obmyśliłyśmy plan, że zaraz po przyjeździe kupujemy mapę Bombaju a dopiero potem będziemy szukały hotelu. Mapa była na dworcu i już tego wieczoru bardzo nam się przydała. Ze względu na niski budżet wolontariusza tylko raz skorzystałyśmy z taxi o którą zawzięcie się targowałam. Kierowca z dworca do Colaby wziął 100 rupii i nie chciał opuścić ani paisa. Cena mieściła się w granicach rozsądku. Zawiózł nas do hotelu, który wcześniej wybrałyśmy z przewodnika i nawet pokazał który to budynek i odjechał. Okazało się że hotel został sprzedany a my zaczęłyśmy kręcić się wokół własnej osi nie wiedząc co począć. W okolicy był luksusowy hotel z odźwiernym ale z tego hotelu mogłyśmy pozwolić sobie tylko na ulotkę :) na której były ceny jak za najdroższe pokoje w polskich hotelach i pokoje pojedyncze nie różniły się ceną od podwójnych mimo to na ulotce były dwie kolumny cen: za single i double room :)
Z pomocą naganiaczy, którzy za znalezienie lokatora inkasują 60 rupii od właściciela hotelu znalazłyśmy guest house u Muzułmanów. Pokój bez sufitu, w którym zamiast okna był telewizor ze wspólnymi łazienkami i kuchnią na korytarzu. Błogosławiąc już dwukrotnie wspomnianego tu Polaka, który pozbywał się przed powrotem do Polski swoich zapasów żywności i szczęśliwie podarował je nam, ugotowałyśmy sobie gorące kubki, czym w zachwyt wprawiłyśmy Hindusów siedzących na podłodze w kuchni i spożywających góry ryżu z curry. Nie mogli się nadziwić, że z proszku i gorącej wody wyjdzie zupa. Szczęśliwe, że udało nam się zrealizować zamierzone cele zasnęłyśmy z myślą, że następnego dnia jednak poszukamy pokoju z oknem :) a na kolację zjemy coś więcej niż tylko gorący kubek.

4 komentarze:

  1. I czemu dopiero teraz widzę Twój blog? Super się czyta:) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo dopiero teraz go piszę :) W Indiach nie miałam dostępu do Internetu bo w moim wolnym czasie często brakowało prądu albo osoba, która miała klucz do pokoju komputerowego wyjeżdżała. Nadrabiam zaległości.

    OdpowiedzUsuń