sobota, 27 sierpnia 2011

Mysore=>Ooty=>wieś Kotagiri


Ogród Botaniczny w Ooty


Uprawy herbaty w Kotagiri


Koronkowa robota mistrzów. Thread Garden w Ooty.

Po długim oczekiwaniu na autobus na dworcu w Mysore i umilaniu sobie czasu na pogawędkach z tubylcami i ich dziećmi po angielsku albo w kannada na platformę podjechał nasz autobus. Kierunek: Ooty. Noc w autobusie dłużyła się nam szczególnie ze względu na nieprowokowane zachowanie niektórych podróżnych. Trzeba było im dać do zrozumienia, że to nie na miejscu. Posłuchali. Normalnie w ciągu dnia podróż autobusem z Mysore do Ooty trwa 5 godzin. Nocą jest inaczej, bo w połowie drogi między dwoma stanami Karnataką i Tamil Nadu jest park. Przed wjazdem do parku narodowego pełnego dzikich zwierząt trzeba w nocy czekać kilka godzin. Zakaz jazdy nocą jest uzasadniony częstymi przypadkami potrąceń zwierzyny. Mimo że wyjechałyśmy o 23.30, do Ooty dojechałyśmy na 10.00. Z Ooty miałyśmy jechać do siostry Kasi, która mieszka w Kotagiri w House of Joy. Była zaskoczona, że same jedziemy i że sobie dajemy radę. Gdy widziała nas ostatnio to był trzeci dzień naszego pobytu w Indiach. Od tamtego czasu wiele się zmieniło jeśli chodzi o nasze przystosowanie do odmiennych warunków podróżowania niż w Polsce. Kotagiri leży 25 km od Ooty. Jazda autobusem zajmuje około jednej godziny. Po drodze mija się góry(Hindusi mówią pagórki, bo dla nich góry są dopiero w Himalajach) obsadzone krzakami herbaty, gęste lasy, hinduskie świątynie i świątynki, maszerujących z bronią żołnierzy, samotne olbrzymie bawoły, oraz ludzi poubieranych w swetry i wełniane kapturki. Jak na Indie, to jest rzadki widok. Jeżeli ktoś z was był w Munnar w Kerali to Ooty i Kotagiri jest czymś w rodzaju tamilskiego Munnaru. Tam jest chłodno mimo, że słoneczko świeci i bardzo grzeje w ciągu dnia wieczorem i nad ranem góry osnuwają się mgłą a temperatura zimą spada do około zera st Celsjusza. My byłyśmy tam latem ale po 40 stopniowych upałach w Bangalore chłodek w Kotagiri był dla nas jak nagły atak zimy. Siostra Kasia dała nam babcine swetry, wełniane szale i skarpety. Spędziłyśmy w Kotagiri cudowny czas, miałyśmy okazję doświadczyć polskiej gościnności na hinduskiej ziemi, co było miłą odmianą :) Czułam się jak w domu. Doceniłam ciepłą wodę(w Kotagiri ciepła woda jest tylko w pokoju dla gości, wszystkie siostry i dzieci mają zimną, na nasze pytanie dlaczego tak jest odpowiedź jest tylko jedna: Indian Culture)
Miałyśmy czas porozmawiać z siostrą. Dla mnie spotkanie z nią było bardzo budujące i podnoszące na duchu. W ciągu dnia jeździłyśmy do Ooty, które szczyci się tym, że jest najczystszym miastem w Indiach, miejscem, gdzie można kupić czekoladę wyrabianą w domu, orzechy nerkowca w wielkich ilościach i oddychać czystym powietrzem. Widziałyśmy Botanical Garden, z różnymi roślinkami i hindusami przyjeżdżającymi tam na zwiedzanie z okolicznych stanów. Znów pojawił się motyw ze zdjęciami. Chłopcy, odstawieni jak gwiazdy Bollywood z włosami na żel, dziwnie kolidowali z tym, do czego się przyzwyczaiłam w naszej wiosce Prakashpalaya. Nie pozwoliłam na zdjęcia. W ogrodzie ucieszył mnie napis na murze toalety: "Dla turystów za darmo". Przed wejściem do ogrodu stało kilka straganów z odpustowymi pamiątkami i podpiekanymi kolbami kukurydzy z pikantną przyprawą. Trafiła mi się w połowie zgniła kolba, na szczęście, bo była za ostra :)
Szukając Rose Garden trafiłyśmy do sklepów z ubraniami. Kupiłyśmy sobie po sari. Zaniosłyśmy to do pani krawcowej, żeby wzięła z nas miarę i uszyła bluzki. W południowych Indiach nie spotkałam nikogo, kto by o tych bluzkach mówił ćoli (hindi), mówią blouse(angielski). O my nieszczęsne! Uszyła nam ciasne, bardzo krótkie, i z dużym wycięciem na plecach tłumacząc się, że taka jest indian culture. Nie dała się przekonać argumentami, że my nie jesteśmy indian girls i chcemy bluzki dłuższe i dekolty niezbyt wycięte. W przypadku sari odsłanianie ciała jest ok. Jest dziwna zależność. Im starsza kobieta, tym nosi krótszą ćoli i nikomu nie przeszkadza jej odsłonięty brzuch. Młoda dziewczyna musi się szczelnie obwijać tym 5 metrowym materiałem ale może sobie pozwolić na dekolt, z tym, że nie z przodu a na plecach. Ogrodu Róż nie znalazłyśmy. Po krótkich poszukiwaniach kierowcy riksz powiedzieli nam, że otworzą go za miesiąc. Sezon na róże się skończył i trzeba czekać aż zakwitną. Po zakupach wróciłyśmy do wsi planując, że następnego dnia pojedziemy do thread garden, czyli ogrodu nicianego. Wróciłyśmy przed zmrokiem mając w głowie wizualizację niedźwiedzia w ogrodzie u sióstr i pantery, która zjada psa u Redemptorystów na podwórku. Przed tymi zwierzętami przestrzegały nas siostry.
Ostatniego dnia wybrałyśmy się do ogrodu nicianego o którym słyszałyśmy od sióstr, że jest taki cudowny i wspaniały, że wszystkie rośliny tam prezentowane są zrobione ręcznie bez pomocy igieł, i że 50 artystów przez 12 lat tworzyło to wspaniałe dzieło. Więc z Jowitą nastawiłyśmy się, że zobaczymy jakąś cudowność. Wchodząc do budynku i kierując się w stronę pomieszczenia z kwiatkami Jowita chciała zawracać mówiąc, że chyba źle trafiłyśmy, bo to wygląda jak zaplecze albo jakiś składzik staroci. Weszłyśmy i zobaczyłyśmy słabo oświetlony wielki pokój z zakurzonymi roślinkami w doniczkach, odgrodzonymi drewnianym płotem, na którym piętrzyły się tabliczki, bo nie dotykać kwiatów. Z niepewnymi minami dopytałyśmy pana ochroniarza, czy na pewno dobrze trafiłyśmy. Trafiłyśmy dobrze. Ale zamiast podziwiać misternie poskręcane nitki, które do złudzenia przypominały łodygi, liście i płatki przeżywałyśmy głębokie rozczarowanie, bo to co zobaczyłyśmy nie zgadzało się z naszymi wyobrażeniami.
Na szczęście na pocieszenie po drugiej stronie drogi było jezioro, gdzie popływałyśmy sobie z jedną postulantką i jej rodziną rowerkami wodnymi a wracając na dworzec spotkałyśmy Australijkę, która sama podróżowała po Indiach i była bardzo sympatyczna.
Siostry w Kotagiri prowadzą House of Joy. Jest to miejsce, gdzie mieszkają niewidome dzieci, dziewczynki, które uczą się lub skończyły naukę z różnych przyczyn i produkują ubrania z wełny, tak potrzebne w tym klimacie. Robią je ręcznie lub na specjalnych maszynach. Pieniądze ze sprzedaży idą potem do kieszeni dziewczyn i one mogą z nimi zrobić co chcą. Najzabawniejsze są ubranka dla niemowlaków oraz kapturki wiązane pod szyją. Ludzi tak ubranych trudno nazwać egzotycznymi, bo to co noszą jest takie polskie.
W Kotagiri zwiedziłyśmy także fabrykę herbaty. Dowiedziałam się, że im mniejsze są granulki herbaciane tym herbata jest lepszej jakości. Zastanowiło mnie, że produkując herbatę w zasadzie nie wytwarza się odpadów. Wyrzuca się tylko suche i stare liście poddane selekcji. Im młodszy listek, tym lepsza herbata.
Wróciłyśmy do Prakashpalaya po 2 tygodniowej nieobecności. Tym razem z Ooty wracałyśmy w dzień, podróż trwała zaledwie 6 godzin ale była męcząca biorąc pod uwagę kolejny szok termiczny jaki przeżyłyśmy wracając do upalnej Karnataki. Na wsi nie było już dzieci. Pojechały na wakacje do domów i same musiałyśmy szukać sobie zajęcia. Wymyśliłyśmy, że będziemy sprzątać kaplicę, kościół, pracować w kuchni i ogrodzie przynosząc stamtąd "soppu", "ladies finger", chilli, "tamoto" i beetroots. W międzyczasie planowałyśmy kolejną podróż. Kolejnym miejscem przeznaczenia miał być Bombaj i Goa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz